sobota, 31 stycznia 2009

W MALIGNIE O DOGMATACH

Z fotografowania nici. Podążając za ogólnonarodowym trendem poległem w boju z mikrobem. Dekompozycja cielesna i duchowa, podlana gęstym sosem maligny, sprowadziły moje fotograficzne zamierzenia na plan dalszy. W przerwach pomiędzy atakami gorączki, kiedy na moment zaczynam widzieć świat wokół siebie, wgapiam się bezmyślnie w forum albo łapię za książkę.

Czytam więc i trafiam na coś takiego: "Wybór rodzaju aparatu odgrywa wielką rolę w wyrażeniu tematu. Kwadratowy format ze względu na podobieństwo długości boków ma zatem tendencję do bycia statycznym - nie ma zresztą prawie w ogóle kwadratowych obrazów". Ja cię. Toż to manifest "NIGDY-KWADRAT". Zapłonęły mi policzki, i czytam dalej:

"nie strzelać, licząc na to, że kule poniesie Bóg",

"nigdy nie retuszować",

"nigdy nie inscenizować, w przeciwnym razie nie jest to już fotografia a (sfotografowany) teatr",

"nie stosować koloru, (...) bo kolor zbliżając nas do natury oddala nas od struktury".

Surowy typ. Niejaki Henri Cartier-Bresson.

Mimo, że nazwisko może nieco onieśmielać i przytłaczać, nie sposób nie zauważyć, że nie da się utrzymać tych postulatów jako uniwersalnych w fotografii. Stosowanie ich w sposób bezwzględny doprowadziłoby do niepowetowanych strat: uniemożliwiłoby powstanie tysięcy zdjęć, które zadziwiają nas codziennie. Od teatralizowanych zdjęć J. M. Cameron (choć - przyznajmy to - nieretuszowanych i niekolorowych) po kinematografizowane zdjęcia G. Crewdsona (kolorowe, z ciężkim i perfekcyjnym zarazem retuszem cyfrowym).

Im bardziej dogmatyczne stanowisko przyjmiemy, tym szybciej ulegnie ono weryfikacji. Powyższy zestaw postulatów można uznać jedynie za opis jednej z metod fotoreportażu. Metody Cartiera-Bressona. Oglądając fotografie Bressona widzimy, że metoda działała i potrafiła przynosić niezwykłe rezultaty. Stoi za nią zresztą pewna spójna filozofia, którą można rozumieć i podzielać albo nie.

Nie ma jednak żadnego uzasadnienia dla zawężania ram "prawdziwej" fotografii do jednej tylko metody. Zwłaszcza tak wąsko i dogmatycznie zdefiniowanej.

... oj, chyba mikroby wracają po mnie. Wracam na stanowisko bojowe, muszę porozstawiać żołnierzy, w bój idziemy...

czwartek, 22 stycznia 2009

MONO


Monochromatycznie. Monotematycznie. Upraszczam by mówić wyraźniej. By łatwiej uwagę skupiać na tym co ważne. Nie grzęznąć w nieopanowaniu kolorów, odpocząć od albumowych uśmiechów, nie powielać cukierkowych ocząt i gładkich łatwizn. Chcę szukać miękkiej plastyczności starych fotografii, opowieści ukrytych w oczach, emocji zastygłych w twarzach. Chcę dopaść ten właściwy ułamek sekundy oświetlony plamą światła. Światła wsłuchanego w to co mówię do siebie we własnej głowie.

sobota, 17 stycznia 2009

FOTOGRAFIA JEST SŁABYM GŁOSEM


"Fotografia jest co najwyżej słabym głosem, lecz zdarza się czasem , co prawda, nie zawsze, że jedna klisza, a nawet ich zbiór, uwodzą wasze zmysły do tego stopnia, że zyskujecie świadomość.  Wszystko zależy od tego, kto patrzy: niektóre zdjęcia budzą emocje, wywołujące refleksję.  To może doprowadzić jednostkę lub wielu z nas do podporządkowania się rozumowi, by ponownie wejść na właściwą drogę, a czasami nawet odkryć lekarstwo leczące z choroby. Inni doświadczają, być może, więcej zrozumienia, więcej współczucia dla tych, których życie jest im obce.  Fotografia jest słabym głosem.  Jeśli jednak zostaje dobrze zrozumiana, pozwala coś pojąć".  Eugene Smith, Centre national de la photographie, Photopoche, Paris 1983 (za F. Soulages, Estetyka Fotografii, Kraków 2007, str. 29)

Przeczytałem to dzisiaj i coś zrozumiałem.  Chyba trudno byłoby celniej ująć istotę fotografii reportażowej.  Czasem szept przemawia silniej niż krzyk.  Trzeba go tylko usłyszeć.

wtorek, 13 stycznia 2009

POZOSTAĆ NIEWIDZIALNYM


Pozostać niewidzialnym dla fotografowanych i czekać w gotowości. Obserwując. Nie to nawet, żeby być niewidocznym w sensie dosłownym, ale aby umieć nie koncentrować na sobie uwagi innych. Nie wpływać, nie zakłócać, nie wprowadzać nienaturalności, wymuszonych póz, sztucznych uśmiechów. Nie powodować wzroku utkwionego w obiektywie w niecierpliwym wyczekiwaniu trzasku migawki. Będąc zaś widzianym, nie zburzyć równowagi chwili. Ukryć się mimo, że się nie chowało.

Tego dobrze nie umiem. Tego się muszę uczyć.

środa, 7 stycznia 2009

CZYM JEST PLASTYKA FOTOGRAFII

"Plastyka to sugestywne, obrazowe przedstawienie, opisanie postaci, sytuacji itp." albo "wyrazistość, bryłowatość form, kształtów" (Słownik Języka Polskiego PWN). Tyle można wyczytać z pierwszego z brzegu słownika. Ale co z tego?

Można odnieść wrażenie, że PLASTYKA to jeden z fotograficznych tematów widmo. Widmo to pojawia się stosunkowo często w rozmowach o technikach fotograficznych, recenzjach obiektywów, dyskusjach o wielkości matryc, dyskusjach o poszczególnych fotografiach itd. Można na przykład dowiedzieć się, że w portrecie najlepszą plastykę osiągniemy techniką szklanych płytek zanurzonych w kolodionie (zob. tu), że "jasne stałki zapewniają lepszą plastykę fotografii od ciemnych zoomów", że im większa matryca, tym lepsza plastyka itd. Jako że rozmowy te toczą się często w rejestrach odległych od fizyki (wiadomo wszak, że plastykę się po prostu CZUJE), na dyskutantów co i rusz napada trzeźwy przedstawiciel którejś z nauk ścisłych, szydząc z ich sentymentalnego podejścia i dowodząc, że właściwie w ogóle nie wiadomo o czym mowa, bo czymże jest ta plastyka i jak ją policzyć. W polemicznym ogniu podejmuje się częstokroć próby definiowania plastyki fotograficznej łącząc ją najczęściej z głębią ostrości, tonalnością (kontrastem) i kolorystyką zdjęcia, przyznając przy tym bezradnie, że jednak "trudno uchwycić", czym plastyka w istocie jest oraz, że "albo się to czuje, albo nie".

I co z tym zrobić?

Na jednym z forów internetowych wyczytałem, że "plastyka to suma cech optycznych obiektywu, pozwalających na uzyskiwanie obrazów bliskich przestrzeni rzeczywistej" (cała dyskusja). Dość to efektowne, choć nie obejmuje innych niż sam obiektyw czynników, jak warunki oświetleniowe, wielkość klatki (np. matrycy), wpływu postprocesu, w tym np. wspomnianego topienia płytek w kolodionie. Ściśle rzecz ujmując trudno uznać też, że plastyką są jakieś cechy obiektywu, są nią raczej cechy obrazu generowanego przy wykorzystaniu obiektywu o określonych właściwościach optycznych. Jeśli właściwości optyczne obiektywu rozumiemy jako suma jego cech fizycznych (w tym optycznych), to zapewne przynajmniej ten aspekt "plastyki zdjęć" daje się uchwycić w sposób ścisły.

Jak twierdzą niektórzy plastyka fotografii zależy też od zastosowanego oświetlenia. Aby to ustalić wystarczy porównać zdjęcie zrobione przy użyciu wbudowanego flesza ze zdjęciem zrobionym przy użyciu zewnętrznej lampy postawionej pod innym kątem względem fotografowanego obiektu. O roli światła w fotografii nie trzeba oczywiście nikogo przekonywać, można też zgodzić się, że inne rozłożenie partii jasnych i cieni na fotografii, wpływa na wspomnianą słownikową "bryłowatość form i kształtów". Dobra wiadomość jest chyba taka, że światło - jako zjawisko fizyczne - również podlega ścisłym regułom fizyki. Można zatem - przynajmniej teoretycznie - ustalić ściśle jego siłę, barwę, kąt padania, wielkość i odległość źródła itp. Zatem ten aspekt również wydaje się być policzalny.

Zdaniem wielu na plastykę zdjęcia wpływa istotnie wielkość matrycy i jej wpływ na głębię ostrości, kolorystyka oraz tonalność fotografii. Ale relacja wielkości matrycy do głębi ostrości (czy też wielkości krążka rozproszenia) jest przecież łatwo policzalna jeśli dysponujemy danymi, które można podstawić do wzoru, to jest (upraszczając nieco) ogniskową obiektywu, odległością ostrzenia i wartością przysłony. Kolory? Przecież w dobie cyfrowej każdy kolor można matematycznie zdefiniować jeden po drugim z niesłychaną precyzją i na wiele sposobów. Tonalność obrazu, czyli poziom jego kontrastowości (różnicy pomiędzy jasnymi i ciemnymi partiami obrazu) też niechybnie można policzyć matematycznie i oddać ściśle.

Wszystko zatem, wszystko daje się tu policzyć. Czy jesteśmy bliżej ustalenia, czym jest plastyka w fotografii? Niestety ani o jotę. Wzoru na plastykę, jak nie było tak nie ma. Czyli... albo się to czuje albo nie :-D

niedziela, 4 stycznia 2009

W OCZEKIWANIU NA SKOK

Święta minęły, zdjęć narąbałem byłem co niemiara, nadszedł czas męki wywoływania. CNX2 uczy cierpliwości, zachęca do surowej selekcji, bo kto to wszystko w takim tempie przemieli i kiedy. Przeglądam zdjęcia i marszczę czoło, bo choć aparat daje sporo zadowolenia, mnie się wydaje, że w miejscu stoję, że nie umiem kroku poza swoją sztampę zrobić. Dostrzegłem już wcześniej, że proces nauki lubi przebiegać skokowo, że nowy horyzont pojawia się niespodzianie, gdy już zdążę zdrętwieć w fotograficznej stagnacji. Czekam więc teraz na impuls, bo przecież przyjść musi, a wtedy skoczę do przodu i na nowe wody wypłynę.

piątek, 2 stycznia 2009

W SPRAWIE POSZUKIWANIA GRANIC FOTOGRAFII CYFROWEJ

Co jakiś czas odnajduję w Internecie powtarzające się i ożywione dyskusje na temat granic fotografii cyfrowej. Chodzi o to mianowicie, w którym momencie nasza ingerencja w zdjęcie powoduje, że przestaje ono być zdjęciem a staje się grafiką komputerową. W dyskusji reprezentowany jest zwykle wachlarz - mniej lub bardziej przemyślanych - stanowisk począwszy od purystów utyskujących na każdą cyfrową "manipulację" zarejestrowanego obrazu, po twierdzenia, że bez względu na głębokość ingerencji z fotografią mamy do czynienia zawsze, gdy była ona punktem wyjścia naszej pracy. Są też tacy, którzy w wysokoprzetworzonych cyfrowo pracach fotograficznych widzą melanż fotografii i grafiki komputerowej.

Czemu w ogóle miałoby służyć tego rodzaju szufladkowanie i po co w ogóle mierzyć zawartość fotografii w fotografii? Niczego nie odejmując walorom świata poszufladkowanego, skłaniam się do twierdzenia, że od porządkowania świata dużo cenniejsze jest jego rozumienie. Od dogłębnego zrozumienia tematu wypada zresztą rozpocząć także sam proces szufladkowania, jeśli już szufladkowanie uznamy z jakiegoś powodu za konieczne.

Zacząć należy od tego, iż proces otrzymywania fotografii składa się z kilku etapów, zaś "zrobienie zdjęcia" w sensie potocznym (rozumiane zwykle jako wybór kadru, parametrów ekspozycji i momentu otwarcia migawki) jest zaledwie jednym z nich i często nie bardziej istotnym z punktu widzenia efektu końcowego od pozostałych. Już przed naciśnięciem spustu migawki wpływ na efekt fotograficzny ma dobór narzędzi (rodzaj aparatu, optyki, materiału światłoczułego), zaś w następnych etapach tzw. obróbka fotograficzna, sposób "produkcji" egzemplarzy fotografii oraz dobór ich nośnika (papieru). Nie wchodząc w szczegóły powiedzieć można, iż każdy z powyższych etapów dostarcza narzędzi, które odciskają piętno na efekcie końcowym, zaś to który z tych etapów będzie miał znaczenie dominujące w konkretnym przypadku, zależeć powinno od fotografa.

Powyższe uwagi mają pełne zastosowanie do fotografii cyfrowej. Różnice dotyczyć będą jedynie narzędzi, którymi się posługujemy. Obróbka fotograficzna w tym przypadku nie polega zatem na stosowaniu procesów chemicznych ale narzędzi cyfrowych, w tym oprogramowania komputerowego służącego do konwersji surowego zapisu cyfrowego z matrycy (RAW) do formatów umożliwiających dalszą eksploatację zdjęcia. Oprogramowanie to można wykorzystywać świadomie i celowo w procesie twórczym albo można zawierzyć w tym względzie programom zainstalowanym w aparatach fotograficznych lub innych urządzeniach, które potrafią "automatycznie" dokonywać takiej konwersji. Na dalszym etapie zamiast stosowania tzw. metody negatywowo-pozytywowej (rzutowania światła przez negatyw na materiał pozytywowy), egzemplarz zdjęcia produkujemy zapisując je na nośniku elektronicznym (np. twardym dysku) albo - jeśli mamy takie życzenie - drukując na papierze lub innym nośniku obrazu.

Oczywiście to co napisałem powyżej jest dla wielu fotografów elementarzem. Podejmują oni świadome decyzje na każdym etapie powstawania fotografii. Prawdą jest przy tym, iż komputer i oprogramowanie dają łatwość i możliwości wpływania na zarejestrowany obraz, która była poza zasięgiem fotografów w dobie analogowej. Gdzie jednak leży granica fotografii, od którego momentu przestajemy mieć do czynienia z procesem powstawania obrazu fotograficznego i wchodzimy w inny obszar, obszar grafiki komputerowej?

Sądzę, że pytanie to jest po prostu źle postawione w tym sensie, iż odpowiedź na nie nie ma żadnego znaczenia. Mówimy po prostu o różnych technikach powstawania obrazu, które się wzajemnie przenikają. Efekt końcowy jest wypadkową tych technik. Można oczywiście badać stopień zgodności tego efektu z tzw. rzeczywistością (jakkolwiek by tę rzeczywistość rozumieć). Czasem zapewnienie wysokiego poziomu takiej zgodności będzie wymuszane przez prawo gatunku fotografii, jak choćby w fotografii, której głównym zadaniem i celem jest dokumentowanie rzeczywistości (fotografia muzealna, policyjna itp.). W innych przypadkach zakres takiej zgodności będzie mniejszy, bo nie będzie już potrzeby wiernego odtwarzania rzeczywistości, zaś na pierwszy plan wejdą inne czynniki, jak choćby kompozycja, estetyka. czy przekaz zdjęcia. Zakres ingerencji może wtedy pójść tak daleko, że "rzeczywistość" stanowić będzie jedynie kanwę na której zbudowany został nowy, odrealniony obraz (przykładem dość daleko idącej ale i efektownej ingerencji są np. fotografie Davida Hilla).

Należy uświadomić sobie, iż fotografia nigdy nie stanowi wiernego odtworzenia rzeczywistości (nawet jeśli usiłuje ją dokumentować) i że ingerencja (odrealnienie) zawsze ma miejsce. Można oczywiście spierać się o to, czy jakiś określony rodzaj ingerencji jest w ramach danego gatunku fotograficznego dopuszczalny, czy też nie (przykładem może być fotoreportaż, w którym cel w postaci dokumentowania rzeczywistości często mocno ściera się z autorskim podejściem fotografów), ale nie jest to już dyskusja o granicach fotografii, ale o prawach danego gatunku fotograficznego, etyce dziennikarza-reportażysty itp.

Spór o to, czy uzyskany obraz jest jeszcze fotografią, czy już grafiką, jawi się jako zupełnie jałowy. Wystarczy po prostu pogodzić się z tym, że przeciętna fotografia cyfrowa jest tworem złożonym, powstałym wieloetapowo z wykorzystaniem różnych technologii. Związek danej konkretnej fotografii z rzeczywistością może być oczywiście przedmiotem dociekań i badań. Kto chce - może takie badania prowadzić. Ja raczej nie będę.