Przeglądam zdjęcia z wypoczynu z brzytwą Ockhama w dłoni. Jednak umbryjskie światło okazało mi kilkakrotnie swoją łaskawość. Czasem trzeba było zatrzymać samochód na krętej górskiej dróżce i wybiec z aparatem w deszcz, czasem czekać na skale cierpliwie aż chmury się przegrupują a ich cienie widoczne na rozległym kawałku górzystego krajobrazu ułożą we wzór, a czasem obudzić się o świcie i przejechać parę kilometrów by dojrzeć wschodzące na horyzoncie słońce. I choć rzadko interesuje mnie fotografowanie krajobrazu, trudno było pozostać obojętnym na to co się tak szczodrze dostawało na tacy pod nos.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Z PODRÓŻY. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Z PODRÓŻY. Pokaż wszystkie posty
poniedziałek, 9 sierpnia 2010
UMBRII KAWAŁEK
Z powrotem w domu. Odnawiam pozacierane nieobecnością rytuały.
Przeglądam zdjęcia z wypoczynu z brzytwą Ockhama w dłoni. Jednak umbryjskie światło okazało mi kilkakrotnie swoją łaskawość. Czasem trzeba było zatrzymać samochód na krętej górskiej dróżce i wybiec z aparatem w deszcz, czasem czekać na skale cierpliwie aż chmury się przegrupują a ich cienie widoczne na rozległym kawałku górzystego krajobrazu ułożą we wzór, a czasem obudzić się o świcie i przejechać parę kilometrów by dojrzeć wschodzące na horyzoncie słońce. I choć rzadko interesuje mnie fotografowanie krajobrazu, trudno było pozostać obojętnym na to co się tak szczodrze dostawało na tacy pod nos.
Przeglądam zdjęcia z wypoczynu z brzytwą Ockhama w dłoni. Jednak umbryjskie światło okazało mi kilkakrotnie swoją łaskawość. Czasem trzeba było zatrzymać samochód na krętej górskiej dróżce i wybiec z aparatem w deszcz, czasem czekać na skale cierpliwie aż chmury się przegrupują a ich cienie widoczne na rozległym kawałku górzystego krajobrazu ułożą we wzór, a czasem obudzić się o świcie i przejechać parę kilometrów by dojrzeć wschodzące na horyzoncie słońce. I choć rzadko interesuje mnie fotografowanie krajobrazu, trudno było pozostać obojętnym na to co się tak szczodrze dostawało na tacy pod nos.
piątek, 9 kwietnia 2010
POWRÓT RYBAKÓW MORSKICH
Wracający z morza mogą o tej porze liczyć na ciepłe powitanie gapiów. Ci ostatni - przyciągnięci na plażę pierwszymi promieniami wiosny - śledzą wzrokiem nadpływającą łódź i zajętych rutyną rybaków, potem tłoczą się i nagabują o świeżą rybę. Ryb na sprzedaż nie ma, tłumaczą rybacy. Choć cierpliwi, muszą czasem krzyknąć, gdy gawiedź podchodzi zbyt blisko stalowej liny ledwie umocowanej do łodzi. Lina napina się w pewnym momencie i gwałtownie uderza kilkadziesiąt centymetrów w jedną i drugą stronę, rozsypując piasek. Ktoś nawet krzyknie a za moment wszyscy widzą jak łódź wbija się w łachę, mija tłum i osiada na piasku.
niedziela, 22 listopada 2009
HIGHLANDS
Fotografia krajobrazowa to nie moje poletko. Uczy pokory a ja nie jestem pilnym uczniem na takich lekcjach. Trzeba się najeździć i nałazić. Światło nie daje się kontrolować, trzeba na nie cierpliwie czekać, trzeba go wypatrywać, zrywać się o nieludzkich porach by dostać w prezencie parę minut fotografowania. Albo nie dostać, bo też żadnej gwarancji nie ma. Trzeba przyjść następnego dnia, a może jeszcze kilka razy.
Highlands jest pod tym względem litościwe. Pozuje wdzięcznie, wybacza pośpiech i nieprzygotowanie... nad Szkocją biesiaduje mnóstwo pijanych aniołów, może to ich robota.
Highlands jest pod tym względem litościwe. Pozuje wdzięcznie, wybacza pośpiech i nieprzygotowanie... nad Szkocją biesiaduje mnóstwo pijanych aniołów, może to ich robota.
sobota, 21 listopada 2009
SPEYSIDE
(fragmenty dziennika podróży: Grantown-on-Spey, 12 października 2009 roku*)
Wyłonił się z mroku, przywitał nas ciepłem. Nigdy nie widzieliśmy czegoś tak konsekwentnie obitego szkocką kratą. Garth Hotel. Miejsce w którym tradycja mieszała się z tradycją. Bazę założyliśmy w dwóch przytulnych pokoikach tuż przy sali kominkowej. Jeszcze w niedzielę udało nam się zużyć cały zapas czystych szklanek w barze i ułożyć plan dalszej ekspansji Speyside.
Może brzmieć to niewiarygodnie ale szkockie śniadanie nie wywołało tym razem niepotrzebnej ociężałości. Wstrzymaliśmy oddech - dziś pierwszy raz samochód miał prowadzić Sam Prezes Klubu.
Ruch na drodze zdawał się płatać nieco więcej figli niż zwykle. Najbardziej podstępne okazały się miejscowe, wyrastające znikąd krawężniki. Nasze skręty w prawo wywoływały nieco zamieszania w regionie a lokalne radio doradzało miejscowym aby dziś pozostali w domu. Dotarliśmy nieco podenerwowani ale szczęśliwi.
Krępa, sympatyczna, siwiejąca, nieco ospowata lecz za to umundurowana kobieta... Helen. W pierwszym zdaniu zakazała palenia i robienia zdjęć. To nic! U bram "The Glenlivet" byliśmy gotowi do wszelkich poświęceń. Oczywiście wiedzieliśmy już dobrze, że do zrobienia whisky potrzebne są trzy składniki...
Wyłonił się z mroku, przywitał nas ciepłem. Nigdy nie widzieliśmy czegoś tak konsekwentnie obitego szkocką kratą. Garth Hotel. Miejsce w którym tradycja mieszała się z tradycją. Bazę założyliśmy w dwóch przytulnych pokoikach tuż przy sali kominkowej. Jeszcze w niedzielę udało nam się zużyć cały zapas czystych szklanek w barze i ułożyć plan dalszej ekspansji Speyside.
Może brzmieć to niewiarygodnie ale szkockie śniadanie nie wywołało tym razem niepotrzebnej ociężałości. Wstrzymaliśmy oddech - dziś pierwszy raz samochód miał prowadzić Sam Prezes Klubu.
Ruch na drodze zdawał się płatać nieco więcej figli niż zwykle. Najbardziej podstępne okazały się miejscowe, wyrastające znikąd krawężniki. Nasze skręty w prawo wywoływały nieco zamieszania w regionie a lokalne radio doradzało miejscowym aby dziś pozostali w domu. Dotarliśmy nieco podenerwowani ale szczęśliwi.
Krępa, sympatyczna, siwiejąca, nieco ospowata lecz za to umundurowana kobieta... Helen. W pierwszym zdaniu zakazała palenia i robienia zdjęć. To nic! U bram "The Glenlivet" byliśmy gotowi do wszelkich poświęceń. Oczywiście wiedzieliśmy już dobrze, że do zrobienia whisky potrzebne są trzy składniki...
piątek, 23 maja 2008
RZEPAKOWE POLE
Maj 2007, jedziemy wąską drogą z Nowego Dworu Gdańskiego do Stegny. Na moment wychodzi słońce i powoduje, że pole rzepaku wypełnia się ciepłą, nasyconą żółcią. Hamuję, wyciągam aparat i biegnę na drugą stronę drogi. Potem wgłąb rzepakowego pola. Nie mam statywu, ale na szczęście jest dużo światła. Robię szybko kilka ujęć, po czym słońce chowa się za chmurą. Pole gaśnie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)