poniedziałek, 13 września 2010

PRZYPOWIEŚĆ

Po przeczytaniu dziesiątków dyskusji prowadzonych w ramach tak zwanej fotograficznej wojny analogowo-cyfrowej pozostało tylko przysiąść, zanurzyć głowę głęboko w oparach absurdu toczonych dysput, wziąć głęboki wdech i napisać to ...

***

Narasta cyfrowa rewolucja.  Reakcyjne oddziały analogowców - mocno przetrzebione, świadome utraty wielu ważnych przyczółków - koncentrują się na kolportażu dywersyjnych materiałów.  Opiewają w nich wyjątkowość obrazu utrwalonego na kliszy albo (jeszcze szlachetniej) na kawałku szkła.  Przypominają - zaczerpniętą od malarzy - teorię niepowtarzalności egzemplarza.  Głoszą również szereg dziwnologicznych prawideł o tym, że "taaaaką biel i taaaką czerń" można uzyskać tylko i wyłącznie reprodukując zdjęcia analogowo, że fotografując analogowo bardziej zastanawiamy się nad ujęciem żeby nie zmarnować cennej klatki filmu (teoria oszczędności zasobów) a cyfra rozbestwia, rozleniwia, upośledza, uwstecznia, zwalnia z myślenia.  Masy pozostają głuche ale przynależność do topniejącego grona daje analogowcom poczucie quasi-elitarności, ekskluzywności.  We własnych oczach są oni tymi, którzy niosą przez kolejne dekady wiedzę ojców i dziadów na przekór kipiącej cyfrowej bylejakości.  Część deklaruje, że prędzej zginie niż zdradzi swe ideały.

Cyfrowi rewolucjoniści czują, że płyną z wiatrem, zaś ich szeregi zasilane są przez tysiące nowych żołnierzy - ofiar kampanii marketingowych koncernów fotograficznych.  Lustrzanki cyfrowe trafiają pod strzechy, ucodzienniają się, uzwyklają i masowo zbroją rewolucyjne oddziały.  Komputery pompują do sieci miliony terabajtów cyfrowych śmieci.  Wszyscy fotografują ale nikt już nie jest w stanie oglądać fotografii. Nikt nie ma czasu i chęci się nad nią zastanawiać.

Reakcjoniści przez moment pocieszają się.  To fotograficzne śmieci cyfrowe.  Na tym tle łatwiej będzie pozostać analogowcem szlachetnym, łatwiej walczyć narzekaniem na bylejakość cyfrowego obrazu, dobitniej można pokazać swą analogową wyjątkowość.  Tyle że - o ironio - będzie to wyjątkowość niezauważona, bo w zalewie tandety ginie wrażliwość na obraz, rewolucyjne dzieci fotograficznego nadmiaru nie umieją już odróżnić tego co dobre od tego co przeciętne i słabe.  W fotografii za moment nie będzie już kierunków, nie będzie już stylów.  Będą tutoriale online, które nauczą jednym kliknięciem uzyskiwać optymalną tonalność bitowego obrazu.   

Tymczasem coraz to nowe obszary fotografii ulegają śmiercionośnej digitalizacji, zaś romantyczna wizja bohaterskiej śmierci za idee napędza analogową partyzantkę.  Duży kłopot stanowią jednak coraz liczniejsze dezercje i zdrady.  Nie tylko prości żołnierze przechodzą masowo na cyfrowy żołd, dochodzi do tego, że autorytety czasów analogowych zaciągają się na pułkowników cyfrowej rewolucji.   Pułkownicy stanowią nieocenioną pomoc w wyborze strategii walki rewolucyjnej, podnoszą morale żołnierzy, prowadzą szkolenia i plenerowe poligony.  Mianują poruczników z pomocą których zawiadują działaniami wojennymi.

To przeważa, cyfrowa rewolucja przemocą wtrąca do lamusa tradycyjną fotografię analogową i wszystkich jej wyznawców.   Ci pojękują jeszcze zza krat, raz na jakiś czas ktoś zawyje tak żałośnie, że łza się w oku zakręci.  Jeszcze jakiś manifest ktoś wygłosi, jeszcze pieśń smutną zaintonuje.  O wielomilionowej armii wandali unicestwiającej cesarstwo fotografii-sztuki.  O nadejściu ciemnych wieków fotografii.  Rodzi się też legenda o fotograficznym mesjaszu, którego nadejście wskrzesi fotografię prawdziwą, nada ponownie sens fotografii-sztuce. 

Rewolucja się dokonuje.  Codziennie taśmy montażowe opuszczają miliony aparatów cyfrowych. Każdy obywatel ma obowiązek posiadania przynajmniej dwóch.  Pułkownicy zostają rozstrzelani przez poruczników, którzy przejmują dowodzenie wojskiem.  Po uporaniu się z reakcjonizmem nasila się walka pomiędzy frakcjami w łonie obozu rządzącego.  Jedna z frakcji konstruuje nową potężną matrycę , która ma zmieść z powierzchni rynku fotograficznego pozostałe frakcje.   Projekt tej śmiercionośnej broni udaje się wykraść skutkiem czego tworzy się chybotliwa równowaga sił pomiędzy uczestnikami wyścigu zbrojeń cyfrowych.  Megamatryce zostają zastąpione gigamatrycami, po których nadchodzą teramatryce, mijają lata.

W małej wiosce gdzieś na końcu świata rodzi się chłopiec o imieniu Neo.  Daje to początek zdarzeniom, których nikt się już nie spodziewa, nikt nie oczekuje.  Podczas gdy władcy cyfrowych klanów koncentrują się na krwawych wojnach bitowych pomiędzy sobą, chłopiec dorasta i zaczyna wędrować po świecie.  Opowiada o świetle, kompozycji obrazu, kolorze.  Opowiada o harmonii i pięknie, o symbolice, o dawno zapomnianych prawach sztuki.  Uczy jak korzystać z aparatu cyfrowego w zgodzie z pradawnymi zasadami.  Grono jego uczniów rozrasta się, odżywa zapomniana legenda o mesjaszu fotografii prawdziwej.  Neo umiera lecz uczniowie niosą jego nauki w świat.  Z czasem wyznawcy Neo są wszechobecni.  Zawiadują koncernami, które zaprzestają wojen i koncentrują swe wysiłki na krzewieniu prawdziwej sztuki fotografii według nauk Neo.  Fotografia odradza się i wspina na poziomy wcześniej nieosiągalne.  Powstają monumentalne dzieła, które ustalają kanony fotograficzne na lata.

Neurocybernetycy pomyślnie instalują w ludzkim mózgu pierwszy system operacyjny.  Rozwijająca się neurotechnologia zaczyna rywalizować z sędziwą technologią cyfrową, która dawno już dotarła do granic swoich fizycznych możliwości.  Powstaje pierwszy system fotografii neuronowej, wykorzystującej ludzki system nerwowy.  Neuroserwery zalewane są nowymi obrazami w ilościach nieosiągalnych w dobie cyfrowej.  Z czasem klasyczny cyfrowy obraz staje się dobrem rzadkim, koncerny stopniowo zaprzestają produkcji urządzeń cyfrowych.

Narasta neurorewolucja.  Reakcyjne oddziały cyfrowców - mocno przetrzebione, świadome utraty wielu ważnych przyczółków - koncentrują się na kolportażu dywersyjnych materiałów ... 

;-)

5 komentarzy:

Hubert Siemieńczuk pisze...

Prawdziwa fotografia to dagerotyp. Reszta to bękarty techniki i postępu.

Kraftsman pisze...

O przepraszam! A co z asfaltem syberyjskim Pana Niépce'a? A termin "fotografia" zastosowano podobno pierwej do papierowej techniki Talbota :-)

O'Dea pisze...

Czytasz za dużo fantastyki Kraftsman .... ale czyta się przyjemnie ;-)

Kraftsman pisze...

Konwencja science fiction zdawała się najlepiej odpowiadać dramaturgii sporu ;-)

Nomad_FH pisze...

Mogę ukraść tekst? :D Tzn wrzuce go na profil w FB :D Bo jest boski :)
(A Canon EOS 5 cierpliwie czeka na plener i możliwość załadowania kolejnych rolek diapozytywów, które chłodzą się w lodóweczce...)