niedziela, 22 listopada 2009

HIGHLANDS

Fotografia krajobrazowa to nie moje poletko. Uczy pokory a ja nie jestem pilnym uczniem na takich lekcjach. Trzeba się najeździć i nałazić. Światło nie daje się kontrolować, trzeba na nie cierpliwie czekać, trzeba go wypatrywać, zrywać się o nieludzkich porach by dostać w prezencie parę minut fotografowania. Albo nie dostać, bo też żadnej gwarancji nie ma. Trzeba przyjść następnego dnia, a może jeszcze kilka razy.

Highlands jest pod tym względem litościwe. Pozuje wdzięcznie, wybacza pośpiech i nieprzygotowanie... nad Szkocją biesiaduje mnóstwo pijanych aniołów, może to ich robota.




sobota, 21 listopada 2009

SPEYSIDE

(fragmenty dziennika podróży: Grantown-on-Spey, 12 października 2009 roku*)

Wyłonił się z mroku, przywitał nas ciepłem. Nigdy nie widzieliśmy czegoś tak konsekwentnie obitego szkocką kratą. Garth Hotel. Miejsce w którym tradycja mieszała się z tradycją. Bazę założyliśmy w dwóch przytulnych pokoikach tuż przy sali kominkowej. Jeszcze w niedzielę udało nam się zużyć cały zapas czystych szklanek w barze i ułożyć plan dalszej ekspansji Speyside.

Może brzmieć to niewiarygodnie ale szkockie śniadanie nie wywołało tym razem niepotrzebnej ociężałości. Wstrzymaliśmy oddech - dziś pierwszy raz samochód miał prowadzić Sam Prezes Klubu.

Ruch na drodze zdawał się płatać nieco więcej figli niż zwykle. Najbardziej podstępne okazały się miejscowe, wyrastające znikąd krawężniki. Nasze skręty w prawo wywoływały nieco zamieszania w regionie a lokalne radio doradzało miejscowym aby dziś pozostali w domu. Dotarliśmy nieco podenerwowani ale szczęśliwi.

Krępa, sympatyczna, siwiejąca, nieco ospowata lecz za to umundurowana kobieta... Helen. W pierwszym zdaniu zakazała palenia i robienia zdjęć. To nic! U bram "The Glenlivet" byliśmy gotowi do wszelkich poświęceń. Oczywiście wiedzieliśmy już dobrze, że do zrobienia whisky potrzebne są trzy składniki...






* z podziękowaniami dla członków Klubu Single Malt Whisky, którzy współredagowali nasz dziennik pokładowy.

niedziela, 15 listopada 2009

O DOJRZEWANIU FOTOGRAFII

Zwykle z wielu zdjęć wybieram celowo jedno, najlepsze. I tylko na nim się skupiam, resztę poświęcam. Jednak czas ma dziwną moc bo umie sprawiać, że zdjęcia dojrzewają i przejrzewają. Każde w swoim własnym tempie.

Dlatego pierwszy wybór niekiedy nie przetrwa próby czasu - zdjęcie wreszcie zaczyna gnieść, zaczyna fałszować. Bo przejrzało za szybko. A inne zdjęcie znowu dopiero nabiera słodyczy znaczeń. Wcześniej niesprawiedliwie niezauważone, niezasłużenie pominięte teraz odzywa się donośnym głosem. Nie musi walczyć z czasem, bo - zdaje się - zawarło z nim pakt.



flickr | digart

sobota, 14 listopada 2009

ZAWISŁY

Zawisły wreszcie. Na swoim miejscu. Pawle, dziękuję.

niedziela, 8 listopada 2009

ŁOMATKO*

Teraz zejdę do źródeł... do bitwy o fotografię PRAWDZIWĄ. No bo kto z nas nie chciałby uprawiać fotografii prawdziwej? Choć przez chwilę. Żeby spojrzeć, żeby zrozumieć, żeby uchwycić, żeby zapanować nad fotonami, żeby móc innym powiedzieć, jak to się stało... jak dotykało się sztuki czystej, jak...

Według tych którzy czerpią swą wiedzę o fotografii ze ŹRÓDŁA, fotografia PRAWDZIWA rodzi się w dzisiejszych czasach wyłącznie w odmętach azotanu srebra. Jest jeszcze metol, hydrochion, fenidon, paraaminofenol -- choć to już jednak kompromis dla mniej wymagających. Dobór tych pierwotnych narzędzi jest - zdaniem tych którzy WIEDZĄ - warunkiem niezbędnym Tworzenia przez duże "T".

Pewne jest natomiast - według tych którzy WIEDZĄ - że zapis cyfrowy uniemożliwia uprawnianie PRAWDZIWEJ fotografii. Mało tego, zapis cyfrowy upośledza, uwstecznia. Przez zbytnie ułatwianie, bo wtedy człowiek nawet nie czuje, że TWORZY, że... że... że coś ważnego robi... I przez tę łatwość myślenie wyłącza, czy chce, czy nie chce...

Dobrze, że zawsze są tacy, którzy WIEDZĄ, bo inaczej czułbym się cokolwiek zagubiony w tym trudnym świecie. A tak, wklejam sobie obrazek i wiem, że z PRAWDZIWĄ fotografią nie ma on nic wspólnego.



* tekst uległ zmianie albowiem pierwotna wersja - tworzona w stanie nieco zmienionej świadomości - ewidentnie łamała się fabularnie.

środa, 4 listopada 2009

SALGADO I AFRYKA

Urzeka mnie zaskakujące ciepło czerni i bieli. I kurz, i oczy. I ta niewiarygodna ilość tętniącego życia o krok od linii, za którą przestaje istnieć. Urzeka rozmach i skromność, kształty, którymi wzrok opływa historie, małe szczęścia wiszące na przeraźliwie cienkich pajęczynach losu. I ogrom tępo obecnej beznadziei. Wielość jednoczesnych spojrzeń, jednoczesnych póz, jednoczesnych myśli. I siła, którą potrafi tętnić obraz.

fot. Sebastiao Salgado, 2006, Southern Sudan
fot. Sebastiao Salgado, 1994, Zaire

***** Sebastiao Salgado, Africa, wyd. Taschen 2007