I wtedy właśnie zderzyłem się, a było to zderzenie z zawrotną prędkością, z pracami niejakiego Gregory'ego Crewdsona. Zobaczyłem genialne fotografie, które zdawały się stanowić spektakularny przykład podeptania zasady prostoty. Wieloplanowe, wieloznaczne a przy tym misterne i wycyzelowane opowieści pozamrażane w swoich najbardziej kulminacyjnych momentach. Mój uniwersalny klucz stał się w jednej chwili marnym wytrychem.
Zupełnie niedawno obejrzałem w Internecie reportaż o Crewdsonie i po raz pierwszy zobaczyłem machinę, która stoi za jego fotografiami. Zobaczyłem, że i on stosuje zasadę prostoty - tyle, że czyni to na hurtową skalę. W jego przypadku eliminacja polega na odpiłowywaniu latarni ulicznych, demontowaniu znaków drogowych i burzeniu budynków, ale w końcu cel jest przecież ten sam. Zasada prostoty zastosowana do dziesiątek a może setek oddziaływujących ze sobą detali służy u Crewdsona snuciu dramatycznych opowieści. Co istotne -- zasada prostoty nie rozciąga się na te opowieści właśnie. Dotyczy formy - nie treści.
Co tak właściwie z tego wszystkiego wynika? Sedno fotografii? Nie mam pojęcia. Pewnikiem nie. Mnie pozostaje trzymać się zasady prostoty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz